Krzysztod Grzęda: Przyszedłem zabrać Wam śmieci
Krzysztof Grzęda, aktor Baja Pomorskiego, mówi o sobie „archeolog miejski”. Dlaczego? Chodzi po mieście i zagląda do kontenerów ze śmieciami. Nie szuka butelek czy złomu, ale pamiątek przeszłości. Nie chodzi o zarobek. Może to zabrzmi górnolotnie, ale stara się uratować dla następnych pokoleń historyczne przedmioty, którymi ktoś pogardził i wyrzucił do śmietnika. Spotkaliśmy się z nim w jego mieszkaniu na Rubinkowie pełnym staroci i płyt winylowych.
Podoba się panu określenie „archeolog miejski”?
No tak, bardzo mi się podoba. Nie ja je wymyśliłem, ale świetnie oddaje, to co robię. Nie znajduję skarbów w ziemi, na strychach czy w piwnicach. Ja też je wykopuję, ale ze śmietnika. Jest tam masa przeróżnych przedmiotów. W końcu to miasto o bardzo bogatej historii. Mówię też o sobie „tropiciel znalezisk”.
Jak to się zaczęło? Bo to chyba nie jest łatwa decyzja rozpoczęcia zaglądania pod wiaty?
Siedem lat temu przeprowadziliśmy się na Rubinkowo. Już pierwszego dnia w czasie wyrzucania śmieci pod wiatą koło bloku zauważyłem sanki. Takie z lat 50. Po prostu piękne z giętego drewna. Od razu widać, że rzemieślnicza solidna robota. Mam je do dzisiaj w piwnicy. Drugiego dnia też wyszedłem i znalazłem kolejne coś. Poszedłem do innego śmietnika i zobaczyłem następną rzecz. Wciągnęło mnie to. Okazało się, że te rubinkowskie kontenery to prawdziwa skarbnica. Ludzie wyrzucają niesamowite rzeczy. Dodatkowo włączyła mi się taka nostalgia za latami minionymi, za tym, co już było. Bardzo lubię czasy PRL. Moje dzieciństwo to lata 80., więc to taka podróż sentymentalna dla mnie. Jestem miłośnikiem popkultury lat 60-80. Lubię kino, muzykę. Tak w zasadzie każdy rodzaj sztuki z tamtych czasów.
Szczerze mówiąc, gdy szedłem tutaj, to myślałem, że trafię do mieszkania żywcem wyjętego z PRL. Takiego z meblościanką, kryształami i czarno-białym telewizorem.
Mieliśmy kiedyś taki pomysł. Stwierdziliśmy jednak, że połączenie nowoczesności ze starociami będzie lepsze niż muzeum. Na początku znalezione rzeczy trzymałem w domu. Jak już nawet do piwnicy nie mogłem wejść, to postanowiłem je wyprzedawać. Doszedłem do wniosku, że muszą iść do ludzi i dostać nowe życie. Wystawiam je czasem na pchlim targu. Niech cieszą innych.
Jak wygląda taka wyprawa? Ma Pan swoją trasę?
Mój szlak rubinkowski to jest jakieś 35 śmietników. Takie dwugodzinne spacery. Od razu muszę zaznaczyć, że to nie jest takie klasyczne rycie w śmieciach. Wiele osób sobie wyobraża, że to się wchodzi do kontenerów i ryje. O nie, zdecydowanie nie. Ja tylko podchodzę do wiaty i rozglądam się z wierzchu. Patrzę, czy coś leży. Nie zatrzymuję się i nie rozrywam worów. Otwieram tylko kontener na szkło czy papier. Z czasem przestałem przynosić wszystko, co znajdę. Na początku faktycznie tak było. Teraz biorę tylko szkło, ceramikę czy porcelanę. No i stare zdjęcia, gazety. Świadectwa swoich czasów. Brałem wszystko, ale z czasem zrobiłem się wybredny.
Ostatnio chwalił się Pan sukcesem. Co to jest?
O tak! Znalazłem diatret, czyli taką misę Jana Sylwestra Drosta z Huty Szkła Gospodarczego „Ząbkowice” w Dąbrowie Górniczej. Projekt z 1973 roku. Ten diatret jest w ubarwieniu rozaliowym. Niezwykle rzadkim. W tej serii były jeszcze bombonierki, wazony i wazoniki w przeróżnych ubarwieniach. Zajrzałem do kontenera na szkło i zobaczyłem serwis z Chodzieży, pospolity bardzo w PRL. Był na samym wierzchu i jeszcze nie zdążył nikt przybić go butlami, bo to jest najgorsze. Wrzucona butelka powoduje, że idą w mak rzeczy. Wyciągam ten serwis i spod zielonych butelek po piwie wystawał rozaliowy rąbek. Tak sobie mówię, o kurcze, żeby tylko był cały, żeby był cały. No i jest. To moje najcenniejsze znalezisko. Wyszukałem go w internecie i okazało się, że nawet 3 tysiące złotych jest wart. To jeszcze nie jest dużo, bo osiągać zawrotne ceny może szkło peerelowskie. Słyszałem o przedmiotach nawet za dziesięć tysięcy. Dosłownie trzy minuty po mnie przyjechała śmieciarka. Szczęście po prostu. Wiem, że nie uratuję wszystkiego. Powinienem się przyzwyczaić, ale jak widzę pół kontenera pobitych fajansów z Włocławka, przedwojennej porcelany z Ćmielowa czy szkła artystycznego, to nogi się pode mnie uginają.
Jakie znalezisko utkwiło panu najbardziej w pamięci?
Kilka lat temu znalazłem zielnik. Brulion z powklejanymi kwiatami i ołówkiem po łacinie zrobionymi opisami. Był podpisany. Wykonała go studentka trzeciego roku botaniki Maria Fiediotjew w 1936 roku. Okazało się, że Maria Fiediotjew-Jesse po wojnie była profesorem mykologii znanym na całym świecie. Mieszkała w Poznaniu. Zrobiłem śledztwo i udało mi się dotrzeć do jej syna. Okazało się, że wszystkie pamiątki po jego matce zniknęły w czasie wojny. Ten to jest jedyna pamiątka przedwojenna po niej. Niesamowita historia.
W swoich wyprawach zapuszcza się pan poza Rubinkowo?
Czasami. Osiedle Młodych to bardzo wdzięczna dzielnica, jeżeli chodzi o skarby, ale i niewdzięczna, bo dużo ludzi niestety umiera. A młodzi przychodzą w ich miejsce i wyrzucają. To jest takie smutne dla mnie, że pamiątki po nich trafiają do śmietnika. Właśnie tam znalazłem cały kontener pamiątek po jednej lekarce, słynnej pani chirurg toruńskiej. Masa dokumentów. To tak wygląda, jakby całe jej życie trafiło do kontenera.
A nie ma pan oporów przed przeszukiwaniem śmieci?
Ja tego nie traktuję jako zwykłe zaglądanie do kontenerów. Mam cel. To mnie motywuje. Chociaż na początku oczywiście były wątpliwości. Był wstyd i też strach. Zresztą to się teraz też czasami się pojawia, bo nigdy nie wiesz, co tak naprawdę cię czeka. Z drugiej strony jest ten dreszczyk emocji, bo otworzysz klapę i nie wiesz, co zobaczysz. Ten wstyd cały czas trochę jest. Czasami ludzie nawet pytają, czy nie potrzebuję pomocy, jak widzą, że coś pakuję do toreb. Z jednej strony jest to miłe, bo jednak ludzie chcą pomagać, ale z drugiej strony ludzie mylą mnie z osobami bezdomnymi, szukającymi puszek i złomu. Inna grupa to ci, którzy strzegą swoich śmieci. Wyrzucili coś, bo nie miało to już dla nich wartości czy znaczenia. Już się z tym pożegnali. Gdy chcę je wziąć, to robią problemy na przykład z otworzeniem wiaty. Ja te rzeczy ratuję przez zmielarką. Będą cieszyły czyjeś oko przez następne kilkanaście albo więcej lat. Co ja mam im wtedy powiedzieć? Może „Przyszedłem zabrać wam śmieci…” Kiedyś napiszę wiersz pod takim tytułem. Taki w stylu Świetlickiego. Ten tytuł pokazuje stosunek ludzi do takich jak ja „archeologów miejskich”. Coś wyrzucili do śmieci, ale i tak nie chcą tego oddać.