Unia Europejska ze spokojem szachisty korespondencyjnego zareagowała na trend, który od kilku lat jest bardzo popularny, chociaż po latach niedostatków PRLu skrzętnie schowaliśmy go do pawlacza. Prawo do naprawy przedmiotów i majsterkowanie wróciły -teraz również w kobiecej odsłonie. W Toruniu mają się całkiem nieźle za sprawą Pracowni Cech i jej twórczyń Agnieszki Łaszewskiej i Joanny Suchomskiej.
Umówmy się – każdy kiedyś chciał rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Niestety, tłok na tamtejszych szlakach i korki skutecznie odstraszyły korpoludków i biurokratów. Część z nich wróciła z rezygnacją do pracy, pozostali, żeby nie oszaleć, znaleźli sobie hobby. Jedni kupili drona, inni kolekcjonują bilety MZK, a pozostali i pozostałe wzięli sprawy w swoje ręce, zajmując je trzymaniem gwoździa i młotka. Przez Polskę przetacza się fala tworzenia miejsc, gdzie ludzie mogą przyjść i skorzystać z porady, narzędzi, naprawić lub stworzyć coś po godzinach. W Warszawie, Wrocławiu i Słupsku otworzyły się “Męskie Szopy”, które wcale nie są męskie – ku zdziwieniu inicjatorki ich powstania, czyli Miry Stanisławskiej-Meysztowicz z Fundacji Nasza Ziemia, która przywiozła ten pomysł Australii. Na Mazurach i w Warszawie dosłownie “Wióry lecą” – pod przewodnictwem Katarzyny Sawko i Michała Malikowskiego, którzy wydali podręcznik i prowadzą warsztaty renowacji mebli i stolarki skierowane głównie do kobiet. Grupa “Majsterki” uczy co i jak zmajstrować w Warszawie itp. itd. Internet nadął się meblami w wersjach “przed” i “po”, a śmietnikowe grupy, gdzie ściągają fani recyklingu pękają w szwach. Czyżbyśmy wrócili do PRLu, gdzie dokonywano udanych prób napraw wszystkiego – od radia Giewont na przepalonej żarówce skończywszy?
Tej ostatniej nie wymyśliłam, jak pragnę zdrowia! Mój rodzony ojciec opowiada, jak w latach 80. ubiegłego stulecia, gdy na półkach był tylko ocet, udało mu się oczyścić gwint żarówki, która po potężnej awarii oblepiła się tym, co zostało z oprawy. Zaświeciła. Po wsi rozeszła się fama cudotwórcy, wskutek czego u jego drzwi stanęła sąsiadka z wiadrem przepalonych żarówek, które zbierała od lat. “Bo, a nuż kiedyś da się naprawić”.
Wydawać by się mogło, że naprawianie i “zrób-to-sam” to kolejne z proekologicznych trendów, który mają uratować planetę, a z nas uczynić lepszych ludzi. W końcu nie marnujemy, naprawiamy, recyklingujemy, upcyklingujemy, ratujemy ze śmietników, nie dając się wessać globalnej konsumpcyjnej machinie. Czy to może jednak forma terapii? W świecie, w którym coraz więcej pracy wykonywana jest przed komputerem, jej sens ginie w coraz bardziej poszatkowanym procesie. Praca własnych rąk staje się luksusem, który podnosi samoocenę i przywraca poczucie sprawstwa. A może to jest tak, że kobiety po prostu musiały “ruszyć na traktory”, bo mężczyźni pogrążeni w tożsamościowym kryzysie, zapomnieli, jak się używa wiertarki? A prosiłyśmy przecież tylko o jeden kołeczek pod ten obrazek dwa lata temu. O to wszystko zapytaliśmy szefowe Pracowni Cech z Torunia, które pomiędzy kolejnymi odgłosami cięcia i szlifowania, zdołały podzielić się swoimi doświadczeniami.
-Początek naszej stolarni, a było to już ponad trzy lata temu, zbiegł się z tym, że te miejsca do naprawy zaczęły się jakoś pojawiać, były już “Wióry lecą”, to nas trochę ośmieliło, że może jeśli można gdzieś indziej, to może i tu…- wspomina Joanna Suchomska, na co dzień zajmująca się badaniami społecznymi i partycypacją. – Oczywiście, wiedziałyśmy, że Toruń to nie Warszawa i to nie ta skala. Bałyśmy się bardzo. Najpierw to miało być stowarzyszenie, ale na końcu okazało się, że to my dwie jesteśmy najbardziej zdeterminowane pracy. Pomyślałyśmy sobie, że wynajmiemy jakiś garaż i tam będziemy sobie dłubać, for fun. No, ale nie udało się i tak powstała nasza firma (śmiech).
-Tak z perspektywy czasu patrząc to te ponad trzy lata temu, bo wtedy powstała pracownia to… myśmy prawie nic nie umiały – dodaje Agnieszka Łaszewska, na co dzień nauczycielka języka angielskiego. -Ten postęp, który zrobiłyśmy w tym czasie – to jest niesamowite. Ale to może tak jest zawsze? Miałyśmy tu grupę z innego miasta, która będzie zakładała podobne miejsce, to była taka myśl “Ale jak oni chcą to zrobić, przecież oni nic nie potrafią”. A potem druga – “A co my potrafiłyśmy?”. Potrafiłyśmy skrzynkę zbić i robiłyśmy meble z palet. (śmiech).
– Jak robiłyśmy pierwsze warsztaty ze stolarki, to poprosiłyśmy kolegę, żeby je poprowadził – dodaje Asia. – Ale właściwie to były tylko te pierwsze. Potem było już z górki.
– Ja niedawno skończyłam kurs w Bydgosczy w Zespole Szkół Drzewnych. – mówi Agnieszka. – Mam zdany egzamin państwowy praktyczny i teoretyczny w zawodzie stolarz. Nie poszłam tam po papier, bardziej chodziło mi o to, żeby poszerzyć swoją wiedzę i dowiedzieć się czegoś nowego. Fajnie, jeśli ktoś idzie na taki kurs i ma własne narzędzia i coś już tam robi, bo jeśli nie i ma nadzieję, że tam dopiero wszystkiego się nauczy, to się bardzo myli. Oczywiście, dużo nauczyłyśmy się metodą prób i błędów czy z internetu. Ja bardzo dużo oglądałam jednak tych filmików, jak użyć jakiegoś narzędzia, zastanawiając się, jak ono pomoże nam tutaj w pracy.
Okazuje się, że dziewczyny mają ambiwalentny stosunek do programów telewizyjnych, które paradoksalnie, nakręcają biznes “zrób-to-sam”. Dlaczego? Okazuje się, że ich poglądy na ten temat trochę łączą się z nowym zjawiskiem pośród vlogerów, demaskujących fałszywe tutoriale i poradniki, które w świecie wideoblogów są tym samym czym fake-newsy.
– Ja myślę, że byłyśmy na początku trochę właśnie jak Szelągowska – podsuwa porównanie Agnieszka. – Ona też wszystko “potrafi”. Mnie to irytuje, że w telewizji czy to Szelągowska, czy Kasia Dowbor, pokazują, że to zajmuje chwilę. Cyk- i jest zrobione. Ludzie mają potem takie wyobrażenie, nawet przychodząc do nas na warsztaty. Gdy pytamy: “Co chcielibyście jutro zrobić w te cztery godziny”, to czasami po odpowiedziach nam ręce opadają. Te programy dają ludziom mylne wyobrażenie, że takie krzesło czy sofę da się odnowić albo zrobić w jeden dzień.
Nie ma to jak zimny prysznic nad drewnem, chciałoby się rzec. Ale uczestnicy warsztatów wychodzą zadowoleni, recenzje są pozytywne, a efekt zawsze cieszy, choćby to była skromna półka.
-Jedna z uczestniczek pochwaliła się, że po warsztatach, gdy w domu zawisło jej dzieło z pracowni, nagle mąż przypomniał sobie, że też potrafi i zaczął półki w domu robić – wspominają dziewczyny. – A tak – nie mogła zagnać go do roboty.
Pytane o to, jak wiele jest takich przypadków, gdzie na warsztaty przychodzą kobiety, które czują, że już bardziej muszą niż chcą się nauczyć majsterkowania, odpowiadają zgodnie, że w każdej grupie jest minimum jedna dziewczyna. Zazwyczaj mówi: “Muszę się tego nauczyć, bo jak nie ja – to już nikt tego nie zrobi”, a potem odzywa się chór podobnych głosów.
Pracownia znajduje się w XIX-wiecznym budynku gospodarczym, który znajduje się za Dworcem Toruń Miasto. Pierwsze co rzuca się w oczy, oprócz fantastycznych rozpoczętych projektów, to dla osób nieco obytych z warsztatami – wzorowy porządek wśród narzędzi, wierteł i ścisków. Uwagę zwraca również kwadratowy stół z masą otworów i przegrodami na narzędzia.
-W domu nie mamy takiego porządku! – śmieją się dzielne stolarki. – Ale tu przychodzą ludzie również po to, żeby pracować nad swoimi projektami, więc nie możemy za nimi biegać i tłumaczyć, że wiertło odłożyłyśmy tu czy tam. A stół do nas przyjechał Niemiec ze szkoły zawodowej. To jest specjalny stół szkoleniowy dla czterech osób. W Toruniu drugiego takiego nie ma.
Jest to niewątpliwie powód do dumy, ale Joanna i Agnieszka zapytane o największe sukcesy – milkną i myślą długo. Łatwiej mówią o tym, co wzbudza ich emocje w pracy – pozytywne i negatywne. Cieszą ludzie, stali bywalcy, praca własnych rąk. Bolą stereotypy dotyczące płci, np. sytuacja, w której jedna z nauczycielek zainteresowana warsztatami stolarskimi dla klasy, zaproponowała je ostatecznie tylko chłopcom. Tymczasem to dziewczyny częściej rwą się do prac manualnych, do tej pory zarezerwowanych tylko dla mężczyzn. Gorzej w drugą stronę, bo dużo trudniej nakłonić nastolatka, żeby coś uszył czy ugotował. To kobiety łatwiej adaptują się do nowej rzeczywistości.
-Już wiem! – po dłuższej chwili zastanowienia odpowiada Agnieszka. – Najbardziej dumna jestem z tego, że przetrwałyśmy te trzy lata. Inne fajne miejsca i inicjatywy padały. My nie!
-Tak! – zgadza się Asia. – I z ludzi chyba, z tego, że zbudowałyśmy sobie taką sieć kontaktów, na których możemy polegać, gdy potrzebujemy pomocy. Z uczestników: bo ich to cieszy, odstresowuje, bo wracają, chwalą się swoimi projektami. Mamy stałą grupę seniorów i seniorek, które już trzeci rok z nami pracują. Z nimi jest inaczej – rozmawiamy, pijemy kawę, potem dopiero ruszamy do pracy. Jest to w jakimś sensie społeczność.
Brawo,tak trzymać. Bo pokolenie obecnych 20-30 latków gwoździa nie potrafi wbić .Oni powinni chodzić na warsztaty właśnie.
Bardzo fajna rzecz. Mieszkam w Toruniu a nie wiedziałem! Gratulacje- Marek 🙂