Prof. UMK winny kłamstwa w oświadczeniu lustracyjnym
Prof. Andrzej Kowalczyk z UMK po raz drugi stawał przed Sądem Okręgowym w Toruniu. Ustalono, że oskarżony o kłamstwo lustracyjne fizyk współpracował z tajnymi służbami jako TW Andrzej. Naukowca uznano za winnego. Wyrok jest nieprawomocny.
Jak ustaliła prokuratura, fizyk zataił współpracę z esbecją jako TW Andrzej podczas składania oświadczenia lustracyjnego przy obejmowaniu funkcji prodziekana. Po pierwszym procesie prof. Kowalczyk został oczyszczony z zarzutów, do czego odwołała się prokuratura IPN. Sąd Apelacyjny w Gdańsku zarządził wówczas ponowne rozpoznanie sprawy.
Trwający od kwietnia 2021 r. drugi proces właśnie się zakończył, a 22 listopada 2023 r. Sąd Okręgowy w Toruniu ogłosił orzeczenie.
– Uznał lustrowanego za winnego złożenia niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego – przekazuje Jarosław Szymczak, asystent rzecznika sądu.
Jak twierdzi prof. Kowalczyk, nie krył on kontaktu z SB na początku lat 80, lecz nigdy świadomie nie współpracował, nie donosił i nie wiedział, że został zarejestrowany jako tajny współpracownik.
Jak głosi orzeczenie, emerytowany fizyk otrzymał zakaz pełnienia funkcji publicznych na 5 lat, a także utracił na ten sam okres prawo wybieralności w wyborach parlamentarnych i samorządowych. Orzeczenie jest nieprawomocne i przysługuje od niego prawo do odwołania się do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku, z czego prawdopodobnie skorzystają prawni reprezentacji naukowca – adwokaci Zdzisław Gordon i Marek Poksiński.
Pierwszy proces prof. Andrzeja Kowalczyka
W 2019 r. fizyk UMK został uniewinniony od zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Sąd Okręgowy w Toruniu orzekł wówczas, że mężczyzna nie był TW „Andrzejem” i nie współpracował ze służbą bezpieczeństwa. Orzeczenie spotkało się z aprobatą publiczności.
– Funkcjonariusz służby bezpieczeństwa Marek T. spotkał się z Andrzejem Kowalczykiem jedynie czterokrotnie. Nigdy nie odebrał od niego zobowiązania do współpracy. Rejestracja Andrzeja Kowalczyka była fikcyjna, podobnie jak współpraca z SB. Niemal wszystkie dokumenty z teczki pracy zostały przez Marka T. spreparowane. Miały uprawdopodobniać w oczach jego przełożonych rzekome spotkania z Andrzejem Kowalczykiem. Prawdopodobnie jedyny prawdziwy dokument w tej teczce to lista uczestników konferencji naukowej na UMK, przekazana przez Andrzeja Kowalczyka za wiedzą i zgodą przełożonych, która zresztą była ogólnie dostępna – przekazał sędzia Grzegorz Waloch z Sądu Okręgowego w Toruniu.
Prof. Andrzej Kowalczyk od początku oskarżeń mówił o swojej niewinności. Prokuratura Instytutu Pamięci Narodowej oskarżyła mężczyznę o kłamstwo lustracyjne. Tłumaczył, że nigdy nie podjął współpracy z bezpieką, choć w dramatycznych okolicznościach życiowych szukał kontaktu z kontrwywiadem.
Jak ustalił Sąd Okręgowy w Toruniu, fizyk został przez SB rozważany jako potencjalne źródło informacji przed wyjazdem na staż naukowy do Wielkiej Brytanii w latach 80. Przed wylotem spotkał się z funkcjonariuszem bezpieki Markiem T. i później skontaktował się z nim ponownie 28 lipca 1983 roku po informacji o samobójstwie dr Gilberta, u którego mieszkał w Manchesterze. Dr Gilbert był związany z pracami nad pierwszą bombą atomową i był obiektem zainteresowania służb zachodnich. Andrzej Kowalczyk obawiał się, że jego powrót do Anglii może skierować na niego uwagę służb oraz możliwość prowokacji.
Wówczas członek PZPR szukał pomocy w kontrwywiadzie. Nie był świadomy, że prowadzi spotkania z esbekami. Podpisał dokument, który zobowiązywał go do tajemnicy spotkania z oficerem Markiem T. i do wysłania kartki z Manchesterem, jeśli indagowałyby go służby brytyjskie. Miał się podpisać „Andrzej”. Jak przyjęła prokuratura IPN, była to świadoma współpraca z SB i obranie pseudonimu. Z kolei Sąd Okręgowy w Toruniu nie zgodził się z tą tezą.
Sąd ustalił, że Marek T. fikcyjnie zarejestrował fizyka jako TW „Andrzeja” i przygotowywał notatki z odbywających się w Instytucie Fizyki UMK, kawiarniach i samochodzie spotkań.
– Z 23 rzekomych spotkań tak naprawdę odbyły się tylko cztery, a funkcjonariusz wytwarzał nieprawdziwe dokumenty – stwierdził Sąd Okręgowy w Toruniu.
Dokumenty zawierały informacje pozyskiwane od innych tajnych współpracowników, a wiedza była ogólnie dostępna. Andrzeja Kowalczyka wyrejestrowano faktycznie ze względu na ciążącą już przez lata fikcję.
Drugi proces potwierdził świadome działania fizyka
Jak potwierdził drugi proces, mężczyzna świadomie współpracował w SB.
– Mamy teczkę personalną i teczkę pracy. W teczce są informacje operacyjne, które były według twórcy tych informacji przekazane przez TW „Andrzeja”. Jest również oświadczenie o zachowaniu w tajemnicy kontaktów. Z całości dokumentów wynika, że pan Kowalczyk wiedział, co to jest kontrwywiad i co to jest SB. Współpraca miała miejsce w latach 1982-1987. On mówi, że po jego drugim wyjeździe do Wielkiej Brytanii już nic nie było, ale gdyby była to prawda, to nie byłoby dalszych notatek – przekazał prokurator Krzysztof Grodziewicz przy pierwszym procesie.
Apelacja prokuratury IPN okazała się skuteczna, a naukowca uznano za winnego. Współpraca trwała w latach 1982-1987. Orzeczenie jest nieprawomocne.