Marketing, szpilki i prawa kobiet [FELIETON]
Dzisiejszy mój felieton może brzmieć szowinistycznie, o czym ostrzegam. Żeby później nie było.
25 września media społecznościowe zalały zdjęcia różnych szpilek. Od czółenek przez botki po kozaki. Pełen przegląd butów mniej lub bardziej gustownych, mniej lub bardziej kobiecych. Pod wpływem hasła o wsparciu prawie 600 tys. osób podzieliło się obuwiem ze swojej kolekcji. Część w odruchu dobrego serca (2 zł na walkę z rakiem), ktoś, bo lubi błyszczeć, a drag queen, bo fajnie wspierać LGBTQ+. Motywy różne, w większości dobre.
Po czym wybuchła burza. Niewinna akcja to chwyt marketingowy drogiego butiku, który za każde zdjęcie spełniające warunki ma dać 2 zł na fundację. Butikowi chodziło o rozgłos i reklamę w internecie, w zamian za dobroczynność na pokaz. Czy różni się to od bilbordu, na którym producent np. kasków motocyklowych obiecuje, że za każdy zakupiony kask przeleje grosz na wsparcie programu transplantacji? Różnicą wyłącznie jest nośnik informacji – marketing jest taki sam. I efekt taki sam.
Różnica jest w obiekcie – szpilkach – nowym symbolu opresyjnego męskiego świata. Tak jak niegdyś staniki, część kobiet dziś paliłaby szpilki. I o ile rozumiem źródło tej symboliki, to trudno mi się zgodzić z argumentem, że akcja ta promowała antyfeminizm. Już chociażby sam fakt, że znam całą masę feministek kochających szpilki, przeczy tej idei. Nie mówiąc o tym, że często szpilki stają się symbolem kobiecej pewności, sukcesu czy dominacji. Zakładam szpilki, podkreślam, że jestem kobietą i idę tam, gdzie chcę i jak chcę. I nikomu nic do tego. Ta idea wydaje mi się bardziej feministyczna niż gardłowanie, że nieświadome kobiety dają się manipulować mediom społecznościowym i promują szowinizm. Proszę, nie róbmy z kobiet bezwolnych obiektów seksualnych.