Babiarz: Pomagam, bo taki się urodziłem
O satysfakcji zawodowej, kondycji zdrowotnej mieszkańców wschodniej części powiatu toruńskiego i takiej organizacji czasu, by starczyło go nie tylko na pracę – z Mariuszem Babiarzem z Medical Clinic w Krobi rozmawia Radosław Rzeszotek.
Mariusz Babiarz to dla mieszkańców wschodniej części powiatu ktoś więcej niż fizjoterapeuta. Zbudował Pan sobie opinię człowieka, który przede wszystkim pomaga, a potem zajmuje się biznesem.
Kiedy nie pracowałem na własny rachunek, a byłem gdzieś zatrudniony, to pomaganie nie było takie łatwe, choć dla mnie to bardzo ważny aspekt życia, bo od dziecka miałem w sobie potrzebę niesienia pomocy. Pracując w przychodni czy szpitalu, nie mogłem więc niektórych rzeczy robić, choć już wtedy starałem się w przerwach od pracy, czy w odstępach między zabiegami, jakoś próbować zajmować się osobami potrzebującymi. Kiedy pracowałem w DPS w Dobrzejewicach, dojrzała we mnie myśl do tego, żeby zacząć działać na własny rachunek. Decyzja była tym łatwiejsza, że otwierała mi możliwość takiego zagospodarowania czasu, że znalazło się w grafiku miejsce na to, czego jako pracownik robić nie mogłem. Zapowiedziałem więc swojemu ówczesnemu szefowi, że chcę otworzyć własny gabinet. Odpowiedział żartobliwie, że ma nadzieję na moją porażkę, bo wtedy szybciej wrócę do DPS, bo miejsce dla mnie będzie tam czekać.
Tyle, że cecha, która popycha Pana do działalności charytatywnej, nie jest powszechna. Od kiedy czuje Pan w sobie potrzebę takiej samorealizacji?
Tak naprawdę od dzieciństwa. Może to dziwnie zabrzmi, ale mnie pomaganie ludziom, którzy potrzebują specjalistycznej opieki, po prostu sprawia satysfakcję. To jest naprawdę świetne uczucie, kiedy widzi się człowieka, który nie chodzi, a za jakiś czas jest w stanie postawić kilka kroków, albo gdy nie może ruszać ręką, a po pewnym czasie ręka wraca do sprawności. W mojej pracy sukces zawodowy to właśnie takie przypadki. Niestety, zdaję sobie sprawę, że nie każdego stać na pełen pakiet rehabilitacyjny, który często jest jedyną drogą do poprawy sprawności. Dlatego tak staram się gospodarować czasem, żeby starczyło go nie tylko na utrzymanie mojej kliniki, ale również dla tych osób, do których nikt inny nie wyciągnie ręki.
Ale takie podejście nie mieści się w polskim pojęciu prowadzenia biznesu…
To prawda. Jakiś czas temu próbowałem policzyć, ile mógłbym zarobić, gdybym za każdym razem wystawiał rachunek. Tylko za jeden klub sportowy to byłoby około piętnastu tysięcy rocznie, a takich działań podejmuję przecież więcej. W sumie jest kilkanaście instytucji, którym pomagam. Gdybym jeszcze miał doliczyć do tego usługi dla osób starszych, to byłoby pewnie jeszcze więcej. Owszem, liczę swoje koszty i staram się prowadzić rentowny biznes. Natomiast zdarzają się sytuacje dość kłopotliwe, bo nie każdy kojarzy moje nazwisko i kiedy dzwonię z ofertą pomocy, traktowany jestem dość podejrzliwie. Jak to? Chce pomóc za darmo? Coś tu nie gra… Ostatnio tak miałem z poszkodowanymi strażakami z Czernikowa. Musiałem przedzwonić kilka razy i zapewnić, że chodzi po prostu o pomoc, która wymaga czasu, więc im wcześniej się za nią zabierzemy, tym lepiej. Teraz jest mi już trochę łatwiej…
Czyli dobra karma do Pana wraca?
Tak. Wraca, jak najbardziej. Najwyraźniej to odczułem, kiedy przeżyłem wybuch gazu. Byłem wtedy na chorobowym po operacji przepukliny i przez kilka miesięcy nie mogłem pracować. Byłem dość poważnie poparzony. Tymczasem sprzęt, który mam w swojej klinice, a jest on najwyższej jakości, wykupiłem w ramach umowy leasingowej. A nie pracując – nie zarabiałem. Kiedy jednak wróciłem do pracy, pacjenci sami wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. A to kupowali bony upominkowe na święta, a to na dzień matki… Także instytucje, którym pomagam, starały się mi odwdzięczyć, wspierając zbiórki na przetrwanie mojej przychodni. To były naprawdę wzruszające momenty, które tak naprawdę utwierdziły mnie w przekonaniu, że ścieżka, którą obrałem, jest właściwa.
Prowadzi Pan działalność w Krobi, w gminie Lubicz. Czy już wsiąkł Pan w podmiejską rzeczywistość?
Urodziłem się w Toruniu, ale już w 2004 r. przeprowadziłem się do Lubicza Górnego, a potem do Brzozówki. Można powiedzieć, że żyję w dwóch gminach – gminie Lubicz i gminie Obrowo. Czy czuję się, że „jestem stąd”? Chyba najlepiej na to odpowiadają moi pacjenci, którzy mówią „nasz Mariusz z Krobi, z Lubicza”. To bardzo miłe i zarazem napawa dumą, że ludzie żyjący tu od pokoleń uznali mnie za swojego.
Jak mało kto zna Pan kondycję fizyczną mieszkańców wschodniej części powiatu toruńskiego. Pokusi się Pan o jej ocenę?
Generalnie nie jest źle, natomiast mam poczucie, że NFZ mógłby więcej zrobić dla osób starszych. Zabiegi rehabilitacyjne dla tej grupy wiekowej powinny być dużo łatwiej dostępne, a to znacząco poprawiłoby kondycję naszych seniorów. Dlatego też to, że pomagam w wolnym czasie, jest reakcją właśnie na ten stan rzeczy.
Słucham i się zastanawiam, skąd czerpie Pan siły. Nie boi się Pan, że w pewnym momencie poczuje się Pan po prostu wypalony zawodowo?
Absolutnie nie. Dlaczego? Dlatego, że każdy pacjent jest inny, każdy wymaga innego rodzaju pomocy, innego podejścia. Mój dzień pracy jest bardzo zróżnicowany: a to ćwiczenia z pacjentami, a to pionizacja, a to nauka chodzenia. Po dziesięciodniowej serii zajęcia się zmieniają, więc robię coś innego. Nie ma monotonii, nie ma mowy o rutynie – skoro zdarza się, że pacjenci chcą do mnie przyjeżdżać w niedziele i święta.
Czyli nie Pan życia prywatnego?
Ależ nie! Mam! Trzeba czas po prostu tak organizować, żeby starczyło go i na pracę, i na rodzinę. Co więcej, nie mogę z mojego życia przynosić pacjentom moich zmartwień czy bolączek. Zależy mi na tym, żeby swoich pacjentów zarażać optymizmem, bo w procesie rehabilitacyjnym to przecież bardzo ważne. Jestem też wobec nich uczciwy i na początku terapii uprzedzam, że efekty mogą być widoczne za jakiś czas, nie od razu.
Brzmi Pan jak człowiek spełniony…
Tak. Im więcej przychodzi do mnie osób, tym wyraźniej tak właśnie się czuję. To jest naprawdę fantastyczne poczucie, kiedy wiem, że nie da się wymienić wszystkich, którym udało mi się pomóc. Ja się taki już urodziłem. Robię to, co kocham. Pomagam. I widzę tego efekty. Czy w moim zawodzie można osiągnąć coś więcej?