Jan Ząbik: Nadal wierzę w starą, dobrą szkołę [WYWIAD]
Rozmowa „Tylko Toruń” z radnym miejskim Janem Ząbikiem, o tym, jaka jest dzisiejsza młodzież, co jest najważniejsze w sporcie, a także o tym, jakie sympatie polityczne ma legenda toruńskiego żużla.
Jeśli miałbym typować, kto w Toruniu o żużlu wie najwięcej, znalazłby się pan na szczycie tej listy. W tym roku na krótko przejął pan stery toruńskiej drużyny, ale słychać głosy, że najlepiej, jakby został pan trenerem dłużej.
Kiedy Robert Sawina został zawieszony za przygotowanie rzekomo złego toru, zarząd klubu poprosił mnie, żebym przez miesiąc poprowadził drużynę. Nie wiem, jak układały się relacje Roberta z zarządem klubu, bo z nim o tym nie rozmawiałem, ale ostatecznie to mnie poproszono, żebym do końca sezonu poprowadził drużynę seniorów. Nikt nie musiał mi specjalnie tłumaczyć, jaki mam przed sobą cel, bo w żużlu zawsze miałem jeden i nie trzeba było mi o nim przypominać. W tym sporcie chodzi o to, żeby wygrywać. Wiadomo jednak, że dobre wyniki nie przyjdą tylko dlatego, że pojawię się w parku maszyn, wypowiem kilka zaklęć i nagle wszyscy zawodnicy „odpalą”. To tak nie działa. Przede wszystkim trzeba było wprowadzić odpowiednią atmosferę. To się w miarę chyba udało.
Czy zatem toruńscy kibice mogą żyć nadzieją, że w Częstochowie uda się obronić dobry wynik z Motoareny?
Jak wiadomo, w sporcie nie ma nic pewnego i zdarzyć może się wszystko. Ja jednak wierzę w naszych chłopaków i jestem przekonany, że dadzą z siebie wszystko. Naszym celem jest wygrywanie. Skoro nie udało się wjechać do finału i zdobyć złota, to pozostaje nam walka o brązowy medal. Wystarczy w Częstochowie zdobyć 41 punktów. Wtedy wszyscy będziemy mogli świętować.
Choć sprawił pan swoim powrotem do parku maszyn wiele radości toruńskim kibicom, to jednak pana zaangażowanie w sport żużlowy dziś skupia się przede wszystkim na młodzieży. Widzi pan potencjał w toruńskich nastolatkach, którzy chcą się ścigać na żużlu?
Cóż, dziś młodzież jest, jaka jest i nie ma co się obrażać na rzeczywistość, a naszym zadaniem jest z tego narybku coś wybrać. Kiedyś rzecz jasna wyglądało to zupełnie inaczej, bo w moich czasach chłopaki garnęli się drzwiami i oknami do żużla. Na pewno jest w szkółce paru chłopaków, którzy nie tylko chcą się uczyć tego sportu, ale też gotowi są ciężko zapracować na sukces. Tych, których udało się zebrać i poddać solidnemu treningowi, zebraliśmy z podtoruńskich wiosek. Dla mnie zaskakująca jest przede wszystkim ich wizja tego sportu. Wielu widzi duże pieniądze czy sławę, a tak naprawdę, żeby osiągnąć sukces w żużlu, potrzebna jest najpierw naprawdę ciężka praca. Bez tego nie ma czego szukać na torze. Czasem muszę być dla nich nie tylko trenerem, ale też wychowawcą. Z nimi to trochę jak z dzieciakami – jednego trzeba przytulić, a drugiemu „dać klapsa”, bo taka młodzież teraz jest. Pozytywnie zaskoczyła mnie najmłodsza grupa w naszej szkółce, czyli chłopcy w wieku około dziesięciu lat. Na ten rok mieli zadanie przede wszystkim się nauczyć jeździć, a tymczasem oni już zaczęli wygrywać zawody w swojej grupie wiekowej. To bardzo mnie cieszy i pozwala optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Bo wkrótce podrosną i trafią do dużego żużla. Wierzę, że będziemy mieli z nich pociechę.
Wszyscy w Toruniu znają Jana Ząbika, który jest zawsze skromny i nie oczekuje pochwał. Mało kto wie, że to m.in. dzięki pana zaangażowaniu powstał obiekt sportowy dla młodzieży przy ul. Olsztyńskiej.
Rzeczywiście, udało się zrobić coś dobrego, jak to mówili w czasach mojej młodości „w czynie społecznym”. Jest orlik, który powstał dlatego, że udało się też znaleźć sponsorów, no i rzecz jasna wsparcie miasta. Mamy więc boisko, mamy tor rowerowy, teraz wystarczy z niego korzystać.
Nie padały głosy, żeby taki obiekt wznieść gdzie indziej?
Nie wiem, być może. Staram się w sporach o podłożu politycznym nie uczestniczyć. To jest ta sfera życia publicznego, która podoba mi się chyba najmniej. Moje życie sportowe nauczyło mnie, że trzeba zawsze łączyć siły, starać się działać wspólnie, szukać wspólnych celów i marzeń. Takie podejście daje szanse na sukces. Boli mnie, kiedy widzę kłócących się ze sobą ludzi z dwóch stron naszej politycznej barykady. Przecież gdyby potrafili podać sobie ręce, uznać i szanować różnice, osiągnęliby o wiele więcej. Nie ukrywam, że w naszym klubie radnych to moje podejście do działalności publicznej trafiło na podatny grunt. Prezydent Michał Zaleski myśli podobnie i dlatego właśnie potrafi budować szerokie koalicje, w których nie liczy się szyld polityczny, a to, co udaje się dla miasta zrobić. Mówię też o tym toruńskim kibicom, żeby byli ze swoimi klubami na dobre i złe – bez względu na to, czy kibicują Elanie, Apatorowi, czy też są fanami hokeja albo koszykówki. Musimy szanować swoich rywali, wierzyć w swoich zawodników i wspierać ich nie tylko, gdy odnoszą sukcesy. Wtedy to dobre nastawienie kiedyś do nas wróci ze zdwojoną siłą.
Czy ma pan sympatie polityczne?
Moją największą sympatią polityczną jest sport. A on z zasady powinien być apolityczny, powinien łączyć, a nie dzielić.
Wróćmy zatem do sportu. Pamięta pan Ryszarda Neunerta?
Trenera przygotowania fizycznego z lat 90-tych? Jakże miałbym o nim zapomnieć? Nasze drogi zeszły się dość przypadkowo, bo uprawialiśmy różne dyscypliny – ja jeździłem na rowerze, on grał w siatkówkę. Okazało się, że połączenie mojej i jego wizji treningów przyniosło świetne efekty. Moi zawodnicy do dziś go świetnie wspominają i każdy bez wyjątku ma w pamięci słynną salę gimnastyczną przy ul. Mickiewicza, która jest obiektem I Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu. Mam wciąż przed oczami, jak wyglądały tam nasze treningi. Zawodnicy nazywali ją salą tortur. Nie było żadnego zmiłuj. Chciałeś dostać szansę, musiałeś na treningach zasuwać za trzech. Ryszard wiedział, jak z chłopaków wycisnąć ostatnie poty. Ale to ostatecznie przynosiło świetne efekty. Prawdę mówiąc, jestem nadal zwolennikiem starej, dobrej szkoły. Zdradzę też małą tajemnicę. Będę rozmawiał z panią dyrektor I LO, aby nasi żużlowcy mogli zwłaszcza podczas okresu zimowego z tej sali korzystać.