KCC [Felieton]
Już spieszę rozwiać ten skrót, żeby, drogi czytelniku, nie trzymać cię w niepewności lub, co gorsza, nie wywoływać wrażenia, że autor tegoż felietonu doznał udaru słonecznego i przez to pisze niedorzecznie. „KCC” – to mój autorski skrót od „kasa czyni cuda”, parafrazując oczywiście nazwę słynnej marki obuwniczej.
Nie jest to bynajmniej nic odkrywczego, wszak od zarania wiemy, że kasa – pod różnymi postaciami dóbr – napędza naszą cywilizację, czasami w stronę dobrą, a czasami w złą. Niektórzy z moich znajomych, analizując ostatnie wyniki wyborów, łamią ręce nad polityczną przyszłością opozycji w Polsce. Media – te niezwiązane z rządowym mainstreamem – trąbią o słabym programie, kampanii, braku wizji czy opozycyjnych liderów na białych koniach. Nie twierdzę, że nie powinniśmy robić rachunku sumienia. Lecz żeby to robić, musimy rozstrzygnąć dwie kwestie. Pierwsza to: czy przegrana Koalicji Europejskiej z PiS w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego różnicą 7 proc. to dramat czy maksimum tego, co można było osiągnąć w warunkach średnio równej walki? Po drugie – czy ta przegrana oznacza to, że środowiska skupione pod szyldem KE, przegrywając wybory, straciły prawo do oceniania rzeczywistości serwowanej przez PiS?
Ostatnie wybory wygrać mogliśmy, ale w obliczu narzędzi medialnych i finansowych, którymi dysponowała partia rządząca, rozmiar porażki mógłby być jeszcze większy. Po drugie to, że KE przegrała te wybory, wcale nie musi oznaczać, że obóz ten nie powinien po przegrupowaniu podjąć kolejnej próby walki.
Trudno jest przekonywać do siebie ludzi, którzy faszerowani środkami publicznymi w różnej postaci – nie twierdzę, że to całkowicie naganne – wybrali hojnych darczyńców. Kasa czyni cuda i powoduje mobilizację uśpionego elektoratu. Na jesieni to zagranie z powodu wypłat 500+ z wyrównaniem od 1 lipca na pierwsze dziecko wcale walki o władzę opozycji nie ułatwi.