W moich piosenkach doceniam zwyczajność
Jacek Gessek to znany toruński lekarz – ordynator Oddziału Kardiologii i Intensywnej Opieki Kardiologicznej Specjalistycznego Szpitala Miejskiego im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. To także autor i wykonawca piosenek. Właśnie nagrał swoją czwartą już płytę.
Czy lekarz i muzyk, to są dwie osobne pana twarze, czy są nierozłączne?
Myślę, że się to splata. Trudno to oddzielić. Nie da się zamknąć za sobą drzwi w szpitalu i myśleć wyłącznie o czymś innym. Ja to tak określam, że medycyna i muzyka to tak jak dwie piękne siostry, które się człowiekowi podobają. Chciałby mieć możliwość podziwiania każdej, a problem polega na tym, jak to zrobić, jak podzielić ten czas. Część z tych piosenek jest związana z medycyną, bo pierwsza moja płyta z 2014 roku nazywała się Serce w Usterce i była dedykowana pacjentom i personelowi kardiologicznemu. Tam wszystkie piosenki są związane z medycyną.
Kiedy zaczął się pan interesować muzyką?
To było oczywiście już od dziecka. Tylko nie było, kiedy tego zrealizować. Nawet studiując medycynę, myślałem trochę, żeby równolegle zdobyć wykształcenie muzyczne, ale nie było to możliwe. Studia medyczne nie są łatwe. Potem pierwsze lata pracy też są bardzo intensywne. Natomiast jak już tak człowiek dobrze osiadł w pracy, a gdzieś tam na horyzoncie widać przełom w życiu zawodowym, to te niezrealizowane pasje dochodzą do głosu. Znalazłem studio Mateusza Kurka w Toruniu. To jest znany gitarzysta jazzowy, aranżer, producent muzyczny, świetny kompozytor, mający znaczący dorobek. Poszedłem tam, żeby wgłębić się bardziej w techniki gry na gitarze. A wyszło, jak wyszło. Pojawiły się piosenki.
Dopiero wtedy?
Pisałem już wcześniej. Nawet w szkole średniej jakąś jedną piosenkę żeglarską popełniłem. Śpiewaliśmy ją na akademii szkolnej. Nazywała się „Żeglarska przygoda”. Nawet jakieś radio ją nagrało. Wtedy pisałem też inne piosenki – takie ogniskowe. Najczęściej do szuflady, dla siebie i najbliższych koleżanek i kolegów.
Zdarzało się panu grać swoje piosenki w pracy na oddziale?
Bywały takie momenty. Czasem na przykład na Wigilię zostają pacjenci, którzy nie mogą pójść do domu. Kiedyś właśnie Mateusz Kurek z małżonką tutaj grali i śpiewali, żeby pobyć z tymi najbardziej potrzebującymi. Mnie się to zdarzało na oddziale, ale nie jako coś regularnego. Natomiast jeśli chodzi o ogranie dla pacjentów, to robiliśmy przez pięć lat w Kujawsko-Pomorskiej Izbie Lekarskiej w Toruniu takie spotkania Akademia Pacjenta. Miały na celu przekazanie wiedzy pacjentom kardiologicznym. Na koniec tego wszystkiego graliśmy te moje piosenki skierowane do pacjentów.
Jakie są pańskie fascynacje muzyczne?
Zawsze fascynowała mnie gitara hiszpańska. To była taka moja pierwsza miłość. Słucham też gitarzystów jazzowych: Al Di Meola, Paco de Lucia, John McLaughlin, Jarosław Śmietana czy Marek Napiórkowski. To, co sam bardzo lubię grać, to oczywiście bossanowa. Lubię też ballady bardów jak Okudżawa, Wysocki czy Jacques Brel. To są piosenki z kręgu nazywanego „krainą łagodności”. Od szkoły średniej czy studiów słucham też Ping Floyd, Beatlesów, Czerwonych Gitar, czyli wszystkiego, co wtedy było popularne. Cały duży fragment mojego życia to słuchanie również muzyki poważnej – Bacha, Chopina, Beethovena czy Mozarta. Można by tak wymieniać i wymieniać.
Znamy z historii postacie lekarzy muzyków czy lekarzy literatów. Wielu z ich uważało, że to jest ich misją.
Ja bym chyba siebie nie posądzał o aż takie poszukiwanie rzeczy nadzwyczajnych. Myślę, że to, czego ja poszukuję w tym moim pisaniu, które pewnie jest jakoś też adresowane do siebie samego, to bardziej takich rzeczy zwyczajnych. Piszę o uczuciach. Piosenki się podobno dzielą tylko na dwie kategorie. Jedna to są piosenki o miłości, a druga to piosenki o niczym. To jest oczywiście żart, ale właśnie piszę o uczuciach – miłości, tęsknocie, smutku, uczuciu porażki. Krótko mówiąc, staram się przyglądać temu wszystkiemu, co mnie otacza, chyba bez jakiegoś takiego poczucia misji. Jeśli ktoś złapie wiatr w skrzydła dzięki temu, to cała przyjemność po mojej stronie. Po prostu muzyka jest nośnikiem tych treści, które wydają mi się ważne. W moich piosenkach doceniam zwyczajność. To mi się wzięło z Tokaczuk. Powiedziała kiedyś, że ludzie próbują robić rzeczy nadzwyczajne, a w sumie w końcu dochodzą do tego, że tak naprawdę najważniejsze jest to, co mamy na co dzień, to co jest zwyczajne. Ja dotąd wyłącznie śpiewałem piosenki mojego autorstwa. Natomiast niedawno jakaś nowa ścieżka się otworzyła. Zaprosił mnie na spotkanie Toruński Klub Poetów. No i napisałem też muzykę do dwóch wierszy toruńskiej poetki Wiesławy Kwinto-Koczan, która używa pseudonimu literackiego WUKA. Ponad dwieście piosenek zostało napisane przez różnych autorów do jej wierszy i jest też płyta z piosenkami z jej tekstami.
5 listopada zagra pan w klubie Lizard King.
To będzie koncert, który promuje czwartą płytę „Czy to wszystko?”. Śpiewam na niej piosenki oczywiście o uczuciach, ale też o sensie życia. To wszystko jest ubrane w różne melodie, począwszy od ballad, poprzez bluesa do bossanowy. Na koncercie nie zagram całej płyty, bo tam jest aż 16 piosenek. Wykonam też kilka utworów z wcześniejszych płyt. Będą piosenki w różnych rytmach i różnych stylach. Jeśli chodzi o zespół, to mam zaszczyt grać z profesjonalnymi muzykami znanymi dobrze w Toruniu. O Mateuszu Kurku już mówiłem. Wokalnie towarzyszyć mi będzie jego małżonka Anita Kurek. Gościnnie zagra znakomity harmonijkarz Sławek Wierzcholski, lider Nocnej Zmiany. Na klawiszach bardzo pięknie grający Bartek Staszkiewicz. Na kontrabasie i gitarze basowej zagra Marcin Grabowski, na perkusjonaliach Darek Tico Rokiciński, na skrzypcach Krzysztof Pilarski i Jarosław Szymeczko na tubie. Myślę, że będzie ciekawie, bo koncert rok temu był naprawdę bardzo ciepło przyjęty i była dobra zabawa.