Sport to zdrowie [FELIETON]
Nie ma ważniejszego w ostatnich dniach tematu niż rozgrywane w Katarze piłkarskie Mistrzostwa Świata.
Na bok zeszły dyskusje na temat łamania praw człowieka, opłakanego losu azjatyckich budowniczych sportowych aren, kupionych „kibiców” czy tego, jak za nos Katarczycy wodzą skorumpowanych działaczy FIFA. Miejsce powyższych zajęły… emocje.
I trudno się dziwić, bo są one najsilniej oddziałującym na człowieka bodźcem – niezależnie od obszaru, w którym są wywoływane. Emocje Polaków na początku rozgrzewały do czerwoności przewidywania dotyczące kolejnych meczów naszych „Orłów” i tego, czy uda się im wyjść z grupy. Patriotyczna wiara w sukces przeplatała się z trzeźwym realizmem mówiącym, że jak zwykle zagramy trzy mecze „O”: otwarcia, o wszystko i o honor.
Kadra Czesława Michniewicza postarała się jednak o prawdziwy dreszczowiec, bo po remisie z Meksykiem i wygranej z Arabią Saudyjską wszystko zależało od ostatniej tury meczów, do której Polska przystępowała jako niespodziewany lider grupy. Biało-czerwoni zgotowali nam niezły thriller, bo losy awansu nie rozstrzygnęły się wraz z gwizdkiem kończącym nasz mecz z Argentyną. O dziwo – jak nigdy – grupowi rywale zagrali „pod nas” i największy od 36 lat sukces stał się faktem. Niech będzie, że szczęście sprzyja lepszym.
A’ propos lepszych – nie ma, póki co, na turnieju lepszego bramkarza niż Wojtek Szczęsny, który broniąc dwa (niesłusznie zresztą podyktowane) karne powtórzył wyczyn Jana Tomaszewskiego z 1974 r. Do naszej narodowej piłkarskiej legendy przejdzie więc „zwycięsko” przegrany mecz z Argentyną, a już w najbliższą niedzielę czekają nas kolejne emocje.
Życzmy więc sobie dalszych dreszczowców (byle z happy endem) – w końcu sport to zdrowie.